Dupa kurczaka, czyli zostaliśmy w Panamie na lato
Panama🇵🇦: od trzech lat mniej więcej o tej porze roku byliśmy już w pełnym alercie pogodowym: grzecznie śledziliśmy krzyżyki oznaczające sztormy tropikalne i siłą woli odpychaliśmy od siebie wszelkie huraganopodobne zawirowania atmosfery. Generalnie spędzaliśmy pół dnia nad mapami z National Hurricane Center, analizą modeli pogodowych i wyciąganiem mniej lub bardziej słusznych wniosków, a drugie pół raczyliśmy się opowieściami cruiserów jak to było dajmy na to w 1957 roku, czyli opowieści pt. “co to był za sztorm”. To była w sumie całkiem niezła rozrywka. Inna rzecz, że sezon huraganowy to (pod warunkiem, że nie ma pandemii) tak naprawdę najlepszy czas na pływanie. Nie ma tłumów, ani męczących pasatów* – chill karaibski z elementami sensacji.
W tym roku stacjonujemy jeszcze bardziej na południe, tak blisko równika, że huragany nam nie grożą. Co wcale nie oznacza, że brak lokalnych atrakcji. Nasz rejon: Kolumbia, Panama i reszta Ameryki Centralnej wszedł pełną gębą w porę mokrą, czyli… leje, grzmi, błyska i wieje, a potem nie wieje, a z nieba leje się skwar wychodzący poza skalę, a poza tym jeszcze ta słynna dupa kurczaka!🤔
Natura dookoła nas zadowolona, a nam wszystko gnije…
*pasaty (trade winds) – wiatry wiejące generalnie ze wschodu z małymi odchyłkami. Na Atlantyku wieją od listopada to czerwca. Zwykle wieje 15-25 węzłów, ale czasami bywa, że w okolicach Świąt Bożego Narodzenia powieje i 40. Nazywa się je wtedy Christmas Winds… dobrze o nich wiedzieć zanim się wyruszy z Wysp Kanaryjskich!
Narzekam?
Gdzież tam! Uwielbiam wszelkie miejsca po sezonie. Są wypełnione spóźnialskimi, przeczekantami, takimi dla których planowanie psuje zabawę, takimi którym przyświeca myśl: “jak przyjdzie pora, będzie czas!” czyli generalnie takimi jak my. Muszę jednak przyznać, że ten mokry sezon nie jest dla mnie łatwy, a to ze względu na burze.
Burze przerażają mnie bardziej niż huragany, bo takiemu huraganowi to można zejsć z drogi, no i nie przychodzi jednak tak codziennie. Może kiedyś naukowcy wymyślą takie urządzenie, które będzie w stanie przewidzieć gdzie piorun uderzy, jak na razie burze są u mnie w szufladce “zjawiska nieprzewidywalne”, a systemy ochrony jachtu przed nimi lądują w szufladce “wiara w cuda” i nic, jak na razie, mnie nie przekonuje. Sprawdziliśmy uziemienie masztu, Nie mamy natomiast żadnych specjalnych zabezpieczeń, systemów ani magicznych urządzeń. Statystyki lokalne też nie nastawiają pozytywnie. Co drugi zasiedziały cruiser z doświadczeniem panamskim, chwali się, że albo dostał bezpośrednio albo sfajczył elektronikę dzięki uprzejmości fali elektromagnetycznej wygenerowanej przez piorun walący w sąsiada. Czytam, szukam i nic, no nic mnie nie przekonuje. Najbardziej chyba ubezpieczenie, ale nie słyszałam o takiej ubezpieczalni, która ubezpieczy tylko moją elektrykę wraz z elektroniką. Jeśli słyszeliście o czymś takim, to dajcie znać.
Jesteśmy tu już prawie 3 miesiące i wypracowałam sobie metodę jak z tym żyć. Generalnie polega na tym, że wrzucamy wszelką małą elektronikę do piekarnika i wyłączamy wszystko co się da. Ja dodatkowo stosuję koc na głowę. Byle do rana. Rozważam również stosowanie zatyczek do uszu. Generalnie uderzenia pioruna w odległości do 1 km są tak piekielnie głośne, że nie umiem sobie wyobrazić jak brzmi bezpośrednie.
Panama
Trochę powakacjowaliśmy w Gunayala, o którym zapewne napiszę, bo to jedno z tych miejsc na świecie, gdzie białasy nie dały rady. Natura oraz waleczność rdzennych plemion nie pozwoliła im się osiedlić. Rdzenni Guna rządzą się sami sobą i Panama nie ma tam nic do powiedzenia. Guna Yala to też słynna dżungla Darien, przez którą nie zdołano wybudować Panamericany – autostrady, która wg założeń miała sięgać od Alaski do Ziemi Ognistej. I sięga, z przerwą na Darien.
Z Gunayala popłynęliśmy do Linton Bay, na robotę. Robimy wreszcie zęzy. Robimy, a raczej naprawiamy słabą robotę, którą ktoś kiedyś wykonał przy laminowaniu dodatkowych kołnierzy łączących denniki* z kadłubem. Wszystko się trzymało, jednak wyglądem przestało zadawalać moje inżynierskie oko. Poza tym słaba robota oznacza rozwarstwienie laminatu i wilgoć. I rzeczywiście… wyczyściłam, wycięłam, była wilgoć, wysuszyłam, zaczęłam laminować…. a potem rzeczywistość nas dopadła, bo zapomnieliśmy wyłączyć wody i przelaliśmy zbiorniki wprost do zęzy… płakać się chciało, wściekać się chciało, ale cóż… zdarza się i taka wpadka. Więc teraz znowu suszę i powoli zaczynam laminować pozostałe elementy. Zęzy będą białe! Nie mają wyjścia! Miało to trwać 2-3 tygodnie, trwa bez mała prawie 3 miesiące, ale komu się spieszy 😀 Za kilka tygodni ruszamy dalej… tym razem do Bocas del Torro, bo w Gunayala nadal straszy dupa kurczaka. Serio!
*denniki – wg nomenklatury okrętowej to usztywnienia poprzeczne dna, które przenoszą obciążenia z poszycia kadłuba, usztywniając poprzecznie konstrukcję. A bez nomenklatury to takie żebra jachtu tylko w dnie 😆
Dupa Kurczaka – Culo de Pollo 🐓
To nie żarcik. Od Kolumbii do Gunayala, przez całą zatokę Uraba, w porze mokrej wieją wiatry spod chmurki. Nie widać ich na mapach pogodowych, bo to małe obszary niżowe. Wiatr przychodzi nagle ze wspomnianej “dupy kurczaka”, czyli chmury o takowym kształcie. Od ciszy do nawet i 60 węzłów (ok.120km/h). Najczęściej wieje z S/SE. Będąc tam w maju doświadczyliśmy takiej małej, wczesnosezonowej chmurki. Zawiało nam zaledwie 30 knotów. Całość trwała może z godzinę. Dookoła nas była tylko rafa i Rocna, nasza kotwica, trzymała świetnie, ale akurat silnik zastrajkował i jakbyśmy musieli się ratować to by mogło być ciekawie. Zgodnie z tym co mówią lokalni żeglarze, po 30 minutach przyszedł ulewny deszcz, a wiatr zdechł. Zresztą kotwiczenie w Gunayala to też jest temat na osobny artykuł, bo kotwicowiska są nieduże, a trzeba być przygotowanym na pełny obrót wokół kotwicy.
Gunayala jest przecudne i na pewno tam wrócimy. Tymczasem pozdrawiamy z Linton Bay. Też tu ładnie. Zresztą w Panamie wszędzie jest ładnie.
W Panamie też ładnie….
Dziekuje za ciekawa relacje z Panamy.
Pięknie , nawet z tą “Dupą Kurczaka”.
pozdrawiam
stęskniona Babciuła
Po przeczytaniu zaczynam sie zastanawiac co jest gorsze , “dupa kurczaka” czy ‘dupa zimna”?. A moze te dwie dupy to dobry tandem!. Dupa kurczakato zwiastun, a zimna konsekwencje tej pierwszej. Pozdrowienia z Kelowna
“Zimna dupa” to jak się za długo siedzi w Kanadzie! 🙃
Z wielka przyjemnościa czytamy z Basia najnowszy odcinek o Wasze życiu na jachcie. Czekamy cierpliwie (ktoś musi zenzę wylaminować) na nastepny odcinek.