Pająk, małpy, psy, koty i stróżujące papugi
Kolumbia 🇨🇴 – Amazonia:
Droga do Puerto Narino była pełna przygód i pomimo najszczerszych chęci nie dotarliśmy na miejsce w świetle dziennym. O tym opowiemy innym razem, bo to też niezła historia. Tak czy siak, wylądowaliśmy w naszej docelowej chatce dawno po zmroku. Tutaj należy się słowo wstępu i wytłumaczenia. Zarezerwowaliśmy chatkę poza wioską, w środku dżungli. Otóż zachciało nam się przygody. Pierwszy wybór padł na inne, jeszcze bardziej hardcorowe miejsce, ale zabrakło komunikacji z właścicielem i baliśmy się, że wylądujemy w dżungli bez dachu nad głową, a to byłaby zbyt duża przygoda jak na nas. Tu przynajmniej wiedzieliśmy, że ktoś na nas będzie czekać i przeprowadzi nas przez tą dżunglę.
Tak nam się przynajmniej wydawało, bo ostatecznie w porcie zaczepił nas jakiś chłopaczek, zaciągnął do swojej dłubanki i wywiózł w ciemną rzekę. Po tym zdarzeniu, po raz kolejny, przyznaliśmy sobie z Kasią nagrodę Rodzica Roku (ten tytuł przyznajemy sobie, jak robimy coś niekoniecznie mądrego jako rodzice). Szczęśliwie dotarliśmy do miejsca, do którego mieliśmy dotrzeć. Ubłoceni i zmęczeni.
Cabañas Alto del Aguila
Proste i czyste chatki w dżungli, ok 3km za Puerto Narino. Moskitiery bez dziur. Siatki stalowe, odgradzające od miejscowej fauny, w oknach, też bez dziur. Na głowę nie pada. Czego chcieć więcej? Weszliśmy do łazienki, a tam na tronie, czyli na sedesie, w pełnej krasie, PAJĄK. Taki mniej więcej jak półtorej mojej dłoni… Duży pająk, nie pierwszyzna. Standardowy manewr, wypracowany dawno temu w Tajlandii, który był skuteczny na tamtejsze pająki i węże – kawał kija, trochę hałasu i nieproszony gość ucieka w swoją dziurę. Żyj i pozwól żyć innym…
Co bardziej strachliwa część rodziny ustawiła się na dalszym planie, a musicie wiedzieć, że nasz syn cierpi na niezdiagnozowaną, średnio zaawansowaną i totalnie akcydentalną arachnofobię, której jednak nie możemy zignorować ze względu na decybele. Mój manewr zwykle działa bez zarzutu, nie tym razem. Jak tylko zacząłem hałasować, pająk zamiast uciekać do dziury, wybrał błyskawiczny atak frontalny na moją skromną osobę. Nie było czasu na zastanowienie. Do wyboru było: szukanie pająka między łóżkami i bezsenna noc, albo… mój but. Instynkt zadziałał. Kryzys został zażegnany, co prawda Vincent jednym krzykiem obudził wszystkich dookoła, ale uwierzył, że nie ma tam już więcej pająków i spokojnie poszedł spać. Nota bene, spaliśmy tej w chatce przez następne 7 dni i w tym czasie regularnie odwiedzały nas już tylko żaby… Wieść o zabójczej podeszwie poszła w dżunglę. Tyle w temacie “żyj i pozwól żyć innym”…
Mafia
Rano okazało się, że oprócz ludzi, mieszka tam cała menażeria. Dookoła, na wolności, biegało stadko małp, kilka psów i kotka, która dopiero co się okociła. Vincent był w zwierzęcym raju. W głównej chacie mieszkał mały puszczyk, a właściciel regularnie zostawiał świeże resztki z uboju kur dla pary sokołów, która również zadomowiła się w okolicznych drzewach. Zwierzęta wybrały mieszkanie blisko ludzi, oczywiście z czysto pragmatycznych pobudek. Nadal jednak były wolne i dzikie. Nie atrakcja turystyczna, tylko życie blisko natury. Całą tą zwierzęcą mafią, twardym pazurem, kierowały dwie olbrzymie papugi ary. Niebieska i Czerwona.
Ara, Arę, Arą pogania
Pierwszego dnia ich nie zauważyliśmy, bo gdy dojechaliśmy było już ciemno, a późniejsza historia z pająkiem nas wykończyła i wyczerpani poszliśmy spać. Nad ranem, albo raczej o świcie, gdyż dżungla robi za najlepszy budzik, jak tylko otworzyliśmy oczy, na oknie, wczepiona w stalową siatkę, siedziała Czerwona. Ogromna. Przyglądała nam się badawczo. Wyszliśmy z naszej chatki na śniadanie i już mieliśmy wejść do głównego budynku, gdy spod schodów wyskoczyła Niebieska i bez pardonu rzuciła się na nasze buty! Jak najlepszy pies stróżujący broniła dostępu do drzwi. Z niemałym trudem udało nam się ją ominąć i dojść na to śniadanie. W środku czekały już na nas owoce prosto z ogródka, czyli banany, papaje i ananasy i oczywiście kawa. A do tego roześmiani gospodarze mówiący, że nie ma się przecież czego obawiać, gdyż one tylko “skubią” po nogach….
Ary miały swoje preferencje. Jakoś Kasia i Vincent mogli spokojnie funkcjonować, a ja byłem regularnie goniony przez jedną i drugą. Czerwona była wyjątkowo bezczelna. Któregoś dnia wyszedłem z chaty z pięknym, świeżym, pachnącym, jeszcze ciepłym pączkiem, a tu nagle kilkukilogramowy, ponad metrowy ptak, wylądował z impetem na moim ramieniu. Porwała mi jędza mojego pączka i odleciała na pobliskie drzewo, pozostawiając mnie w niemałym szoku i z pustką po pączku w ręce. Mogę się założyć, że to zemsta za tego pająka! Żyj i pozwól żyć innym …….. 🙂 :):)