Zimno
„jak tam u was?”
„Zimno i pada…”
„Zimno???”
Nie jest to, wbrew pozorom, pytanie, które zadajemy rodzicom w Europie. To pytanie do nas! Jak to możliwe, że na Karaibach nie świeci słońce? No cóż… przydarzył nam się rok 2020!
Jak to ostatnio stwierdziła nasza koleżanka, do kompletu okropieństw brakuje tylko erupcji wulkanu Pele. Bez żartów… jeszcze zostało co najmniej 40 dni tego dramatu. Lepiej pukajmy zawczasu w niemalowane drewno, plujmy przez lewe ramię i omijajmy czarne koty! Żeglarze należą do przesądnych, a najśmieszniejsze jest to, że kiedy te przesądy z różnych krajów złoży się do kupy, wychodzi na to, że w zasadzie to nie powinniśmy w ogóle wychodzić z domu. No chyba, że w środę. Środa jak na razie jest bezpieczna we wszystkich krajach i…. wiadomo – wszystkie baby przywiązywać zawczasu do masztu!
No więc u nas jest zimno. Zwykły sezon huraganowy powinien już się skończyć, a tu nie dość, że złapała nas kolejna blokada koronawirusowa, to jeszcze przypałętała się La Nina*, dzięki której kilka dni temu przez Nikaraguę przetoczył się huragan Jota, najwyższej kategorii 5! I to w drugiej połowie listopada! Dla nas oznacza to trzy rzeczy. Po pierwsze, leje jak cholera. Co 2-3 dni przetacza się przez nas fala burz z deszczami, które powodują powodzie, które to z kolei wypłukują do oceanu tony błota (wraz z różnymi smacznymi dodatkami, o czym wkrótce), zamieniając nasz cudny, wodny, błękitny ogródek w brunatną breję. Po drugie, temperatura wody i powietrza spadła o dobrych kilka stopni i odczuwamy ziąb, który jako żywo przypomina z rana Holandię (no dobra, w ciągu dnia, nie da się nosić koszulek z długim rękawem, bo nadal jest 28C, ale w nocy zakładam skarpetki, a Marcin wreszcie zażądał prześcieradła do przykrycia!!!). Po trzecie… w zasadzie to powinniśmy być wdzięczni, że ten cały Covid się przytrafił, gdyż planowaliśmy przeczekać ten sezon huraganowy w Ameryce Centralnej, w Gwatemali, a to jest właśnie ten rok, raz na 20 lat, kiedy przez ten rejon przeszły już 3 duże huragany, w tym wspomniana pięciogwiazdkowa Jota, a to jeszcze nie koniec!
Rodzina się dziwi, że u nas w ogóle może nie być słońca. Dziwnym zbiegiem okoliczności pomijają milczeniem nasze narzekanie na zimno, a ja tu się zaczynam zastanawiać, skąd wezmę kurtkę na zimę, bo znalezienie skarpetek już było niezłym wyzwaniem! Wygląda na to, że po 2 latach w tropikach zmieniliśmy swoją tolerancję cieplną i będziemy nosić puchówki przy 25C, w lutym!
Rodzina, rodziną, ale ten sezon jest naprawdę długi i męczący. Lekka deprecha snuje się po kotwicowisku. No cóż… takie czasy i wszędzie na świecie bez szału. Dobrze, że chociaż Biden wygrał, bo Amerykanie jakby lżejsi na duszy :). Wszystko również wskazuje na to, że w tym roku nie zaznamy już żadnej normalności, zwłaszcza, że dotknął nas kolejny lock-down i raczej nie popodróżujemy w najbliższym czasie za daleko. Zdaje się, że nie pozostaje nam nic innego niż zrobić zapasy dobrego wina, rozpocząć kolejny sezon meksykańskiego domina i czekać do nowego roku. Bo, jak mawiał mój pradziadek, na wiosnę będzie lepiej…
Z polarno-tropikalnym pozdrowieniem
Załoga Białego Psa
*La Niña – wcześniej opisana w poście o huraganach.
Kochani, jako prawdziwa Polka cieszę się, że jest Wam tam choć trochę źle, że i u Was zimno i plucha, a nawet fuj-breja. Tak, ten post podniósł mnie na duchu 😉 Ściskam Was z umiarkowanego klimatycznie i pozbawionego huraganów Torunia 😀
PS. jak zawsze świetnie napisane, zachodzę w głowę czyją to ręką? Intuicja mi podpowiada, że żeńską.. 🙂
Ha, ha. Super, że pisaninka podnosi na duchu! Staram się jak mogę żeńską ręką. Kasia
Bardzo lubie czytac Wasz blog.
Dzięki! i jeszcze raz dzięki za książki. To skarb! Pozdrawiamy