Dzidzia strajkuje…
czyli zamykamy puszkę Pandory. Szybciutko!
Załoga Białego Psa dzielnie wspiera na odległość strajki kobiet w Polsce. Na maszcie powiewają flagi rewolucyjne, a do naszego pokładowego języka dołączyło słowo WARCHLAKI. Tu wypada dodać wyjaśnienie. Otóż Vincent, gdy usłyszał jedno ze słów przewodnich strajku (to na W), stwierdził, że dzieci tak nie mówią i on będzie używał słowa zamiennego (też na W). W zasadzie pasuje do określenia partii rządzącej, chociaż jest również dalece obraźliwe dla wspomnianych warchlaków. Pomimo naszego gorącego poparcia dla strajków, to nie o tem będzie. Pandora, ta wredna małpa, podrzuciła nam puszkę z problemami stricte technicznymi…

Zaraza zaczęła się od toalety. Tuż po niej Dzidźka (czyli nasz super wiekowy silnik) zabzyczała, zakaszlała i zgasła. Dzidzia to wymagająca matrona, bo po ponad 35 latach funkcjonowania to kaszle na byle kłaczek. Dbamy o nią ile się da, ale i tu postój covidowy dał się we znaki. Podobnie jak ToileT, Dzidźka ląduje od razu na topie naszych robót domowych. Znowu na stole zakrólował na jakiś czas makaron z pesto i pizza zza rogu. Zamiast szkoły, pracy i gapienia się w horyzont czyścimy paliwko, wymieniamy filterki, dmuchamy w rureczki, zaklinamy dobre duchy i prosimy wszystkie żywe czarne taksówki londyńskie o wsparcie psychiczne. Dlaczego taksówki? Bo Dzidzia to Thornycroft, taki jakie były montowane do czarnych taksówek londyńskich i o ile taksówki londyńskie są słynne, o tyle Thornycroft w jachcie wzbudza lekkie zakłopotanie wśród 99% populacji żeglarskiej. Imię Dzidźka zawdzięcza Wikuniowi, naszemu drogiemu przyjacielowi, który czułymi słówkami przywracał ją do życia w Dover, w Eastbourne i paru kolejnych portach południowej Anglii, na początku naszej wyprawy! Można więc spokojnie rzec, że to nie pierwszy strajk, ale już mniej spokojnie można dodać, że nigdy nie wiemy czy kolejny nie skończy się nagłym zgonem… ale nie powtarzajmy tego głośno.
Tak między nami to odkryliśmy dziką przyjemność z personalizowania urządzeń na jachcie, nie mówiąc o Psie, czyli jachcie w całości. Chyba dlatego, że człowiek się jakoś tak mniej głupio czuje jak się wścieka na martwą naturę, która ma jakieś imię. Zastanawiam się tylko dlaczego najczęściej są to żeńskie imiona… Chyba czas wprowadzić parytety.
To było kilka dni temu i rzeczywiście łódka w ułamku sekundy zamieniła się z mieszkalnej w coś co bardziej przypomina składzik z narzędziami niż dom. Nie ma żartu z Pandorą i jej pudełkiem, bo jak tylko Dzidzia się przeziębiła, to od razu zaraziła nam sąsiadkę z zaprzyjaźnionego Moodyego i przez tydzień karmiliśmy się nawzajem z sąsiadami newsami z Engine Roomu. Jakby tego było mało, drugiego dnia nagle wysiadło światło i znowu pojawił się ten nieprzyjemny dźwięk uciekających Eurasów. Na szczęście kolektyw żeglarski (tu sąsiedzi i przyjaciele) pomaga sobie chętnie i skutecznie, więc elektryczny chochlik zniknął z powrotem w puszce Pandory, a Dzidzia, po kuracji przeczyszczającej zagadała do nas przyjaźnie.
Prawda jest taka, czy pływamy czy nie, coś się zawsze popsuje, a my zasiedzieliśmy się tu, na Martynice, potwornie. Covid nie covid – Czas ruszać! Czas spakować cały bałagan, eksmitować kraby, homary z kadłuba i w drogę…
Ahoj
Banda Białego Psa
Kazdy Wasz post czytam z przyjemnoscia. U mnie rano, zimno ale slonecznie. Full Moon wschodzi o 4:15pm wybieram sie fotografowac ten moment gdy pojawi sie na tle Raritan Bay lighthouse. Jezeli sesja bedzie udana wysle fotki. Usciskajcie Dzidzie odemnie:)