Rodriguez, człowiek z Detroit
Bardzom ciekawa czy ktokolwiek z Was słyszał kiedyś o Rodriguezie? Oto historia z dalekiego świata. Możnaby ją nazwać pewnie niezbyt podróżniczą, a jednak dzięki podróży nabrała dla mnie jeszcze większego znaczenia.
Jest rok 2020, środek pierwszej fali COVID’a. Netflix rozpalony do czerwoności. Dobre filmy już się skończyły a wraz z nimi siły na oglądanie tych słabych. Postanowiłam ruszyć w świat filmów dokumentalnych… “Jak spać, żeby się wyspać?” (hy? śpię jak niemowlę, więc się obejdzie bez takiej wiedzy)… “Narcos – historia prawdziwa” (niespecjalnie)… “Justin Bieber”? Wiecie co o Justinie powiedział Ozzy (a jak nie wiecie, to wyjutubujcie sobie 😀), a jak Ozzy mówi nah.. sami rozumiecie. Justin is no go! Nie będę przecież marnować swojego cennego pandemiczno – lockdownowego czasu!
„Searching for Sugar Man„?
Dokument o jakimś gościu o imieniu Rodriguez? Nie znam…czytam dalej… legendarny muzyk, autor, poeta… legendarny gdzie? w Południowej Afryce? Nie wiem jak wy, ale wtedy do głowy przyszły mi tylko dwie sławne osoby z Południowej Afryki: Nelson Mandela i Trevor Noah.
Po kilku minutach już wiedziałam, że warto. Mało tego, warto pomęczyć Marcina i Vincenta, żeby obejrzeli to ze mną zamiast kolejnego, 341, odcinka Gwiezdnych Wojen. Osobiście nie mam nic przeciwko Gwiezdnym Wojnom, ale do cholery, ile tego jest???
Historia Rodrigeuza jest dość niesamowita i teraz ja Wam tą historię delikatnie zdradzę, ale obiecuję, że tylko na tyle na ile to konieczne. Tak akurat żeby Was namówić do obejrzenia! I tak się wzruszycie. Obiecuję!
Bob Dylan Południowej Afryki
Jest początek lat 70-tych. Sixto Rodriguez, amerykanin meksykańskiego pochodzenia, nagrywa dwa albumy. Obiecujące, ale nie odnoszące specjalnych sukcesów w USA. Co innego w Południowej Afryce. Tam jest popularniejszy od Elvisa czy Dylana. Każda stacja gra jego piosenki, ludzie nucą je na ulicach.Jest u szczytu popularności i nagle znika. Jak kamień w wodę. Powstają przeróżne teorie spiskowe, że u szczytu sławy popełnił samobójstwo po swoim koncercie”, a to znowu, że przedawkował, niespełniona miłość, wypadek, ofiara wojny gangów… tak czy siak trup! Bez wątpienia – trup! ale jak? Nikt nie wie.
Przenieśmy się teraz do końca lat 90-tych. Kamera śledzi dwóch mężczyzn w średnim wieku, którzy postanawiają rozwikłać tę tajemnicę. Opowiadają o swojej fascynacji Rodriguezem, o wpływie jego muzyki na ich młodość z apartheidem w tle. Szukają jakiejkolwiek informacji o swoim idolu. Wytwórnia już nie istnieje, nie ma nigdzie informacji o menadżerze, nawet nie wiedzą czy Rodriguez to jego prawdziwe imię… nie będę się wdawać w szczegóły. W dużym skrócie, okazuje się, że…
Rodriguez żyje!
Ich ekscytacja sięga zenitu. Jeden z nich jedzie do Stanów i odnajduje artystę w jednej z biedniejszych dzielnic Detroit. Rodriguez nie wygląda na gwiazdę rocka, ale gdy tylko zaczyna swoją opowieść wiesz, że to nie jest zwykły zjadacz chleba. Z niedowierzaniem słucha o swojej rzekomej ogromnej karierze w Południowej Afryce. W ogóle mu się nie dziwię. Wyobraźcie sobie, że ktoś do was przychodzi i mówi, że gdzieś w Afryce jesteś sławny jak Elvis! Śmierdzi trochę naciąganą nigeryjską księżniczką, prawda?
Sixto snuje opowieść o swoim życiu przeplataną scenami rozmów z jego najbliższymi i sąsiadami. Wyłania się obraz niesamowitej osoby. Dowiadujemy się, że ukończył studia na Uniwersytecie Stanowym na wydziale filozofii, jest społecznikiem, pomagającym ludziom i cieszącym się estymą w swoim otoczeniu. Startował nawet w lokalnych wyborach, a wszystko to pracując jako zwykły robotnik na budowie. I wszyscy wiedzą, że jest artystą. Poetą w duszy. Przyznacie, że takich ludzi nie spotyka się zbyt często?
Pieniądze
W międzyczasie wiadomość o tym, że Rodriguez żyje rozeszła się po całej Południowej Afryce. Reporterzy nie spoczęli na laurach. Postanowili sprawdzić gdzie zniknęły pieniądze za miliony płyt sprzedanych przez te wszystkie lata. Więcej Wam już nie powiem, sami musicie to sprawdzić. Dodam tylko, że to piękna historia ze wzruszającym zakończeniem.
Najlepszy w tym wszystkim jest sam Rodriguez i jego twórczość. Słowa jego piosenek mają treść. Wyglądają z nich żywi ludzie ze wszystkim co ludzkie. Opowiadają o czymś, a nie tylko dragach i ćpaniu, jak dajmy na to taki Dylan 😉 Dobra z tym Dylanem (i jeszcze Kurtem Cobainem), to jest taka moja mała zemsta, bo cielęciem będąc (cielęciem poszukującym tzw. sensu życia), dotarło do mnie, w dość brutalny sposób, drugie dno tekstów Dylana (i Cobaina). Zawód życia dowiedzieć się, że teksty w których doszukiwałam się podniosłych treści są tak naprawdę o szukaniu narkotyków, zażywaniu narkotyków, byciu naćpanym, albo o tym, że te dragi nie działają. No masakra, po prostu. Trauma na całe życie!
Nie to że Rodriguez był święty. Jego słynny “Sugarman” też jest o narkotykach… Tak tylko po cichu się zastanawiam, czy Wysoka Komisja noblowska zdawała sobie sprawę z tego o czym Dylan pisze jak mu tego Nobla przyznawała, on chyba tak, bo nie przyjechał po odbiór nagrody… 🤣🤣🤣 Ale zostawmy już tego Dylana, bo chłopak ma spory wkład w muzykę rozrywkową i gdyby nie on, to połowy naszych ulubionych piosenek by nie było.
Martynika
Przeskoczmy teraz rączym koniem do roku 2020. Rodriguez króluje na naszej pokładowej liście przebojów. COVID panuje w świecie. Cały świat zamknięty “do odwołania”. My również. Dyndamy sobie na kotwicy w Sainte Anne na Martynice bez możliwości ruchu w żadną stronę. Tymczasem lokalne władze obwieszczają znienacka zawieszenie lockdownu. Nadal nie można imprezować, ale tylko oficjalnie. Nam, cruiserom (czyli innym współdyndaczom kotwicznym) zdarza się przebywać w tym samym czasie, w tych samych krzakach na plaży i zupełnie przypadkiem odpalić tam grilla, włączyć muzykę i czasem potańczyć. Wszystkim od dawna brakuje towarzystwa i to poznać po radości jaką wkładamy w pogaduchy. Spotykamy się tak co czwartek na jedzenie i picie, a potem godzinami siedzimy po szyję w wodzie i gadamy. Oczywiście zachowujemy odstęp!
I tu pojawia się Rodriguez, bo wśród naszych kumpli są południowoafrykańczycy, którzy Rodrigueza znają, lubią, mają masę wspomnień, wzruszeń, historii z trudnych czasów apartheidu z jego muzyką w tle! Tak oto historia z ekranu komputera połączyła się z moimi wspomnieniami z Martyniki. Ale, ale… dlaczego ja wam tu o tym teraz opowiadam? Wcale, ale to wcale nie zebrało mi się na wspominki z czasów pandemii. Sixto Rodriguez umarł w zeszłym tygodniu, w wieku 81 lat, jako spełniony i doceniony człowiek. To jest pozytywna historia i chciałabym, żebyście zapamiętali to nazwisko, a kto wie, może właśnie namówiłam Was na obejrzenie tego filmu. Warto!
…But thanks for your time
and you can thank me for mine
and after that’s said
forget it…
Sixto Rodriguez
(10.07.1942 – 8.08.2023)
Photo source Wikipedia, BOrder