Święta Święta Święta

mikro choinka

Martynika 🇲🇫: Ostatnio dużo myślałam o co chodzi z tymi Świętami? Przyznaję, że nie jesteśmy religijni, ale mimo to końcówka roku wzbudza w nas radosną ekscytację. Czy to jest już hipokryzja albo łykanie komercyjnej otoczki? Myślę, że żadne z nich. Dla nas i dla wielu naszych znajomych, to czas wspomnień bliskich i dalekich, odwiedzania się i „długich Polaków rozmów do rana”. Jest to czas wspólnego gotowania, dzwonienia do Babć i Mam po przepisy, żeby smakiem potraw przywrócić chwile z dzieciństwa. To opowiadanie historii i wspominanie tych, których już z nami nie ma. Taki czas, kiedy to wszystko wychodzi naturalnie i tak… jest to magiczne. Niesamowite jak przy pomocy trzeszczących piosenek i smaku kutii czy pierniczków można przywołać najbliższych. Zwłaszcza, że w tym roku, choćbyśmy nie wiem jak chcieli, to nie moglibyśmy ich odwiedzić.

Video-gotowanie z Babcią i Mamami, darcie się do przebojów świątecznych i obżeranie się pokątne czymś co właśnie wyszło z gara, a jeszcze nie powinno wylądować w buzi 🙂 – to nasza przedświąteczna rzeczywistość. I bardzo nas to cieszy, bo w zeszłym roku ledwo co dopłynęliśmy na Grenadę z zablokowaną toaletą (!) i nie było specjalnie czasu na świętowanie. W tym roku, w wigilię rano, zrobiliśmy z Vincentem 200 pierniczków bez kształtu (patrz zdjęcie w nagłówku), ale za to w kolorach rasta, z czego ponad 50 wylądowało w brzuchu zanim w ogóle zaliczyło jakikolwiek lukier – przywilej pierkarski! Marcin zajął kuchnię już tydzień przed świętami i pichcił te co bardziej skomplikowane kulinaria, bo musicie wiedzieć, że w naszej kuchni to Marcin jest szefem wszystkich szefów (dla wtajemniczonych: Krzysztof Jarzyna ze Szczecina, dziękuję 😉 ). 


Impreza na plaży
stare wygi zostawiają na plaży tylko dinghy

Wigilię rozpoczęliśmy na plaży zarówno w towarzystwie znajomych gąb cruiserskich, jak i zupełnie nowych, dopiero co przybyłych. Przepiękny to był widok i jakże znamienity i przypominający nam nas samych 2 lata temu. Wygi karaibskie zajęły szybko dogodne pozycje w cieniu drzew, a przepiękny, kolorowy tłum spragnionych słońca uciekinierów z Europy – plażę. Szczególnie uwagę naszą przykuły kolory, bo wysezonowanego cruisera karaibskiego można poznać po wyblakłych, dziurawych koszulkach i generalnym braku finezji modowej (nie chcę tu nikogo obrażać – są wyjątki), wybierającego praktyczność nad styl. Czyli dokładnie tak jak i my. Co jakiś czas mam atak i postanawiam odświeżyć garderobę, jednak niezmiennie, po kilku tygodniach karaibskiego słońca i prania w pralniach publicznych, ubrania zamieniają się w wyblakłą, szarawą materię. 

Żeby tradycji stało się zadość, wigilia również nie mogła przejść bez atrakcji i w trakcie lepienia uszek do barszczu, tuż przed przyjściem gości, usłyszeliśmy pan-pan „jacht na rafie” i to niedaleko od nas. Kuchnia stop! Marcin z kumplem pognali zobaczyć czy można jakoś pomóc. Frustracja pierogowa i zachodzące słońce wygnało mnie na plażę w celu odzyskania dziecka, które od południa robiło przekop do Australii (nie wiem o co chodzi, ale gdziekolwiek na świecie jesteśmy to dzieci zawsze robią przekop właśnie do Australii!). Zmierzch się zbliżał, więc myślałam, że już nikogo tam nie będzie, a tam ogniska, alkohole, reagge-music, pyszności na kocykach i… chmary much piaskowych (z całą pewnością również tony pcheł piaskowych ostrzących sobie przysłowiowe zęby na świeże mięsko)! Podstawowa zasada: nie zostawać na plaży po zmroku! To cholerstwo jest zajadłe i pozostawia w ciele kratery, które goją się miesiącami! Niestety tym razem, przez te wszystkie akcje na rafie i w kuchni, spóźniłam się, bo dziecko w szale wykopów piaskowych nawet nie poczuło, o zgrozo, że jego plecy stały się paśnikiem! No cóż… będziemy smarować no i trzymać za ręce, żeby nie drapał.

Koniec końców wigilia zakończyła się kolacją w kameralnym, międzynarodowym towarzystwie, uświetnioną milionem opowieści rodzinnych i kulinarnych ciekawostek z różnych części świata, a pod mikro choinką znaleźliśmy nowe koszulki o przyjemnych, niewyblakłych kolorach. Przynajmniej przez kilka tygodni będziemy wyglądali jak ludzie. Kto wie… może nawet się ostrzyżemy?

Z (po)świąteczno-noworocznymi pozdrowieniami
Załoga Białego Psa

White Dog logo

PS. Sylwestra rozpoczęliśmy tuż po południu, na plaży. Impreza z tańcami hulańcami potrwała do zmroku, bo wiatr zaczął się wzmagać, a o północy zapowiadali całkiem niezłe gwizdanie na wantach. O dwunastej grzecznie zbluzgaliśmy 2020 na pożegnanie i z radością powitaliśmy 2021, a o poranku w Nowy Rok dowiedzieliśmy się, że kolejny wulkan, tym razem Soufriere na St. Vincent, się obudził i wylał z siebie trochę lawy, tworząc nowy, czarny, gustowny grzybek na szczycie, a to już drugi wulkan w okolicy… Chyba trzeba uznać, że 2020 kończy się dopiero w marcu, bo wygląda na to, że szaleństwa się jeszcze nie skończyły.

Tańce hulańce sylwestrowe, kreacje niebalowe, wystrój sali – karaibski

Część zdjęć wigilijnych dzięki uprzejmości naszych przyjaciół

Share...🧡

Podobne wpisy

Jeden komentarz

  1. Bogumil Kozera pisze:

    Zazdroszcze Wam (ale bez: much i pchel piaskowych przepychania kibla i kilku innych rzeczy ), Milo sie czyta o tym co u Was,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *