Dia de Muertos

Meksyk jest ogromny. Nie tylko geograficznie, ale też i kulturowo. Dobieram się do historii Dia de Muertos od dawna i ciągle nie mogę dojść, która wersja jest prawdziwa. Bo konserwatyści cisną, że to wszystko to ściema i tradycja wywodzi się z Europy. Inni znowu, że to tradycja dużo starsza niż kolonialiści. Nie zmienia to oczywiście faktu, że ta tradycja jest żywa, prawdziwa, podtrzymywana przez mieszkańców i z pewnością nie jest wymysłem turystycznym. Niektóre elementy oczywiście wskoczyły tanecznym krokiem w repertuar agencji turystycznych i służą uciesze turystów. Mi się najbardziej podoba wersja wywodząca się z wierzeń rdzennych ludów i o tem dziś opowiem.

Mictlan, czyli niespecjalnie prosta droga do królestwa zmarłych

Wszystko co tu przeczytacie jest tylko jedną z opcji, więc jest wielce prawdopodobne, że słyszeliście o innym pochodzeniu tego święta. Do mnie przemówiła wersja Mexica, czyli ludów Nahua, chociaż określenie Mexica jest bardzo szerokie i jeszcze dokopuję się szczegółów które ludy obejmuje.

Koniec, czyli początek

Wśród Mexica, śmierć pobratymca była ogłaszana krzykiem i płaczem żeńskiej części starszyzny. Śmierć oznaczała początek podróży duszy do Mictlan, Królestwa Zmarłych oraz czasu żałoby, dla tych którzy pozostali w Krainie Żywych. Podróż ta trwała 4 lata, bo tyle mniej więcej trwa rozkład ciała w grobie. Przez te 4 lata, co roku odprawiano ceremonie na grobie, dzięki którym wspierano zmarłego w tej drodze. Jak to wyglądało? Otóż całkiem podobnie do tego jak to teraz wygląda. Na grobie zmarłego, rodziny tworzyły ołtarze tzw. oferendas, ozdobione czaszkami i kwiatami śmierci. Przygotowywano też ulubione potrawy. Celebrowano życie zmarłego, żeby mu ułatwić dojście do Mictlan, czyli tutejszego raju.

Dlaczego to było takie ważne? Otóż według ich wierzeń, duszyczka musiała się nieźle narobić, żeby trafić do Mictlan. Co ciekawe, Mictlan nie było jedynym królestwem zmarłych. Mexicas swoimi wierzeniami wysyłali zmarłych w różne miejsca w zależności od tego w jaki sposób rzeczeni zeszli z tego świata. Specjalne miejsce w ich sercach miały dzieci, które lądowały od razu w Chichihuacuauhco, w krainie wielkiego drzewa, które troszczyło się o dzieci aż do momentu ich odrodzenia, czyli powrotu do Krainy Żywych. V.I.P lounge w świecie zmarłych dostawali również bohaterowie wojenni, ludzie składani w ofierze bogom oraz kobiety, które zmarły rodząc dzieci! (nie chcę tu nawet wspominać, że w tym czasie w Europie kobiety były uznawane jako nieczyste i palone na stosach jako czarownice). Ostatnia grupa, o której udało mi się doczytać to wszyscy ci, którzy zmarli na wodzie, czyli żeglarze! Dla nich przeznaczony był Tlalocan, czyli kraina w oparach dymu, rumem i miodem płynąca. Żartuję, tego tam nie było, ale tak to chyba musiało wyglądać. Generalnie VIP trafiali do krain spoczynku przez tzw. priority lane, reszta musiała się nieźle narobić, żeby odpocząć. 

9 kręgów

Xolo – bezwłosy, czarny pies meksykański

Mictlan podzielony był na 9 kręgów i pierwszym krokiem było przejście przez Itzcuintlan (1) – miejsce, w którym mieszkał pies! To tu mieszkał Xoloitzcuintli, czyli sympatyczny Xolo, czarny, łysy, pies meksykański. to on przeprowadzał przez pierwszy krąg, ale tylko tych, którzy nigdy nie potraktowali źle żadnego psa! Cudne pierwsze kryterium wejścia do raju, prawda?

Kolejny krąg to zmierzenie się miejscem, gdzie spotykają się góry, czyli na zapiecku u boga Tepeyollotla (2), władcy echa. Jeżeli duszyczka nie zostanie zgnieciona przez góry, przechodzi na następny poziom, do Iztepetl (3), do boga Itztlacoliuhqui, który odziera duszę z ziemskiego dobytku. Następnie bogowie przeciorywali duszyczkę przez krainę śniegu, przed oblicze boga Mictlecayotla (4), żeby potem, w Paniecatacoyan (5), krainie wiatru, osmagać takiego zmarźlaka wiatrami. Wyjść z tego było szczególnie trudno, bo w Paniecatacoyan bogowie wyłączyli grawitację. Szósty krąg to Timiminaloayan (6), gdzie duszyczki miały za zadanie nie dać się zabić. Hmm…?

Stamtąd do Teocoyohuehualoyan (7), czyli miejsca, w którym wielki jaguar zjadał serce, a to dopiero siódmy krąg! W ósmym, Izmictlan Apochcalolca (8), choćbyś nie chciał, musiałeś się zmierzyć z wodą (tu zauważam racjonalne wytłumaczenie do VIP lounge’u dla wodniaków, chociaż ostatnio znalazłam również informację, że Aztekowie topili ludzi w ofierze dla boga deszczu). Wygląda na to, że zaświaty fundowały duszyczkom te atrakcje, których jako ludzie starali się uniknąć za życia. Kontakt z wodą oczyszczał duszę ze wszystkich smutków i zmartwień, tylko po to, żeby potem w Chicunamictlan (9) przejść przez wielką mgłę, która zacierała wszystko co dusza jeszcze ze sobą niosła ze świata żywych. Ostateczna refleksja na temat własnego życia przed obliczami bogów śmierci Mictlantecuhtli i Mictlancihuatla dawała wstęp do raju, czyli Mictlan. Proste, prawda?

Dia de Muertos teraz

Wraz z przybyciem Hiszpanów i nowej religii, która z przytupem wtargnęła w życie ludności rdzennej, ceremonie żałobne ewoluowały i mieszały się chrześcijańskimi. Tak to już bywa, że jak ktoś ci próbuje narzucić nową religię siłą, buduje kościoły w miejscach, w których twoi przodkowie czcili swoich bogów, to gdzieś budzi się bunt i dalej gdzieś ten przysłowiowy ząb jaguara i stare tradycje pozostają, praktykowane choćby w zaciszu własnego domu. Tu tradycje były silne, więc przetrwały. Pomieszały się z nowymi dając magiczny rezultat. Meksykanie uważają, że to bardzo meksykańskie, taki miks płaczu, radości, tańca i bliskości. 

Dia de Muertos, czyli dzień zmarłych, jest obchodzony w Meksyku oficjalnie 2 listopada, jednak obchody zaczynają się już 28 października, bo wtedy wspomina się tych zmarłych tragicznie. 29-tego, tych którzy utonęli, 30 i 31 to dni zarezerwowane dla dzieci nieochrzczonych, 1-wszy listopada to Todos los Santos (Wszystkich Świętych). Drugiego listopada świętuje się życie i śmierć swoich najbliższych. Jest to święto rodzinne. Teraz trwa zaledwie kilka dni. Dawniej na spotkanie z “podróżującymi duszami” przeznaczony był cały miesiąc. Przygotowania do obchodów zaczynają się dużo wcześniej. Z tego co udało mi się wyciągnąć od chłopaków w marinie, to już na kilka tygodni przed rodziny ustalają, co kto robi, jak będzie wyglądała oferenda, kto gotuje, a kto ozdabia. Wszyscy są zaangażowani.

Oferenda

Podstawowym elementem takiej oferendy, czyli ołtarzyka jest biały obrus z rozsypanymi na nim pociętymi kawałkami papieru. Symbolizuje to głowę rodu i potomnych. Bardzo ważne, aby dekoracje były jasne w odczycie i pomagały duszy trafić do rodziny, stąd zdjęcia zmarłego, ulubione potrawy, przedmioty, używki i muzyka. Dawniej stawiano również świece od grobu aż do domu. Całości dopinają pomarańczowe kwiaty cempasuchil (aksamitki) – Flores de Vida y Muertos (kwiaty życia i zmarłych), Pan de Muertos (słodki chlebek), czaszki, świece i woda. Często widać również krzyże wysypane z soli. Ołtarzyk powinien być spowity oparami dymu z kopalu, żywicy kopalnej z drzew liściastych, której dym daje zapach kojarzący mi się z kościołem.

La Catrina

La Catrina, czyli kościotrupowa, wystrojona dama, która zdobi nagłówek tego tekstu, którą pewnie każdy kojarzy, to wymysł stosunkowo niedawny, a parady uliczne, są jeszcze młodsze. Obecnie żywe Catriny, czyli kobiety umalowane i ubrane na wzór, paradują po ulicach miast i wsi wśród dekoracji, które w większości stanowią… Catriny. Sami zobaczcie na zdjęciach.

Historia La Catriny, którą tu przytoczę, ma nieco ponad 150 lat. Jej autorem jest grafik Jose Guadalupe Posada Aguilar. Oczywiście czaszki, szkielety i kult śmierci towarzyszyły ludziom w Meksyku dużo wcześniej. Pan Posada ubrał kościotrupa w elegancki kapelusz i wykorzystał grafikę jako karykaturę ówczesnych elit, w tzw. calaveras literarias, czyli w wolnym tłumaczeniu: literackich trupach, czyli krótkich, rymowanych wierszykach satyrycznych.

Owe calaveras literarias również były tradycją Dia de Muertos. Służyły wyrażeniu tego co trudno było normalnie wypowiedzieć. Były zarówno personalne, jak i polityczne, przez co bardzo niewygodne sferom rządzącym. Pan Posada, politycznie, właśnie w myśl wytknięcia elitom czczenia obcych kultur i odchodzenia od swoich korzeni, założył kościotrupowi francuski kapelusz piórami, a słynny Diego Rivera, kilkadziesiąt lat później, ubrał go w elegancką suknię i umieścił na jednym ze swoich murali. Tak oto La Catrina uzyskała swoją współczesną formę. Kiedyś La Catrina była karykaturą polityczną, teraz rozpoznawanym na całym świecie symbolem Dia de Muertos.


My, w Polsce, jesteśmy przyzwyczajeni, że Święto Zmarłych jest raczej czasem zadumy i smutku.Tu jest wszystko. Śmierć nie oznacza nieobecności zmarłych, a raczej żywą ich obecność. W sercach i we wspomnieniach. Mówi się tu, że śmierć jest świadectwem, że było życie… i to jest powód do radości. My też, wspominając naszych bliskich, popłakaliśmy się, pośmialiśmy się, zagryzając pikantnym meksykańskim jedzeniem, żeby ostatecznie dać się ponieść tańcom na ulicy. Wszyscy, prędzej czy później, będziemy martweuszami, a ja wolałabym, żeby wspominając mnie tańczono do białego rana, bo jestem pewna, że mój Tata z pewnością z nami hasał na bruku, pomiędzy zadkami koni Mariachich!

pozdrawiamy

K.M.V.

Keep up to date with our monthly newsletter

Select list(s):
We keep your data private and share your data only with third parties that make this service possible. Read our Privacy Policy.
Share...🧡

Podobne wpisy

2 komentarze

  1. Mama102 pisze:

    Tak masz rację, Twój Tato tańczyłby I…bawił się ze wszystkimi Ludźmi…
    R

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *